niedziela, 31 lipca 2022

No i kto tu przyszedł?

Dzień 22

Stworzyłam projekt na Wattpadzie.
I co z tego wyniknęło? 
Moja irytacja związana z tym, ile reklam tam wcisnęli. 
(! XD you're doing great honey) 

Czuję się jak Pan Maruda, pogromca dziecięcych uśmiechów i niszczyciel dobrej zabawy.
To tak jakbym budowała sobie najwspanialszy na Świecie plac zabaw, a potem mówiła ok, ale możesz skorzystać tylko z huśtawki.
A ja bym chciała zjechać ze zjeżdżalni. I mówiła nie, nie możesz zjechać ze zjeżdżalni. Ale dlaczego? Bo nie. Dlaczego? Nie, bo nie, nie pyskuj. I jeszcze się pobrudzisz.

I tak sobie stoję i mówię dobrze, to ja sobie postoję. Popatrzę sobie jak inni sobie z tego placu korzystają. Albo popatrzę na inne place. Jak inni sobie korzystają ze zjeżdżalni. Albo nawet celowo psują karuzelę, a ja sobie mówię, że nie no, ja to bym nigdy nie zepsuła karuzeli. Ale na nią nie wsiądę. Bo nie. Bo nie mogę. Mogłabym się pobrudzić. Spaść z niej. Zakończyć swój żywot na tym łez padole. I to bez zjechania na zjeżdżalni. Czy umierając na zjeżdżalni, byłabym szczęśliwsza? Czy da się umierać, będąc szczęśliwym? Czy da się umierać bez cierpienia? Jak szczęśliwym można być, cierpiąc? 

Ekhm. No to tak, właśnie tak wygląda moja metafora placu zabaw. Lepiej nie spadajcie z huśtawek.

Tym pięknym akcentem mogłabym już zakończyć, ale jednak jeszcze nie.
Jeszcze pobędę sobie Panem Marudą na moim Placu Zabaw. 

W całej krainie abstrakcji i irracjonalnych lęków najbardziej ciekawi mnie to, że nieustannie nurtuje mnie kwestia pod tytułem: gdzie wybudować sobie ten Plac Zabaw? Jak bardzo turystyczny może się stać? I nie ma to sensu pod względem tego, że wybudowałam go sobie już (ponad) 22 dni temu. I zamiast się nim cieszyć, zastanawiam się czy nie powinnam go przenieść, a jak tak, to gdzie by było najkorzystniej? Czy ja w ogóle chcę czerpać z niego korzyści? A może ukryć go za wysokim płotem i drzewami, żeby nikt tam nie mógł dotrzeć?

I ja nie wiem. A zamiast zaakceptować, że po prostu nie wiem, to szukam, zastanawiam się i wątpię i szukam, jeszcze raz kwestionuję. I po co? Co mi to daje? Czy to służy w jakiś sposób? Czy to naprawdę będzie przydatne w przyszłości? Chyba wiecie, że nie wiem.
Może spadnę z huśtawki. A może ze zjeżdżalni. 
Nie wiem. 

piątek, 29 lipca 2022

Czy wyjeżdżając w Bieszczady można spakować sałatkę warzywną?

Dzień 21

Nawyki i odwyki, czyli wszystko bliskie mojemu sercu.

Ciężko jest nosić bagaż niespełnionych ambicji (swoich albo i odziedziczonych po innych, jeśli się je wystarczająco zinternalizuje). Tak samo ciężko jest nosić plecak do szkoły, i to już od podstawówki!!! (Serio, kto to wymyślił, żeby tyle tego nosić!? I to jeszcze na plecach. Jakby dźwiganie tych wszystkich oczekiwań to było za mało. No chyba, że ktoś miał szafki w szkole. Lucky, rich bastards).

Ten odcinek będzie sponsorowany przez Matta D'Avellę (wraz z jego bicepsem na czele). [Nawet nie czuję jak rymuję - ale za to poczułam potrzebę wciśnięcia kolejnego nawiasu między nawiasy, nie ma za co]. (Wracając, ten motyw w community naprawdę mnie bawi. Uwielbiam, kiedy jakiś atrybut staje się tak ikoniczny i ironiczny zarazem. Kiedy mógłbyś powiedzieć, że wynalazłeś właśnie antidotum na raka, całe zło Świata oraz adoptowałeś ze schroniska pieska, i tak znalazłaby się ta osoba, która by skomentowała to "nice biceps tho". Ludzie. Ludzie są śmieszni. Ja bym tylko się zastanawiała, czy pjesek w tym momencie otrzymuje zasłużone głaski. Można mu robić głasku głasku, czy jednak nie ufa ludziom? Jak nie ufa, to w sumie ma rację, ale kiedy przyzwyczai się do głasków?) 

Wiecie co jest najwspanialsze, mogąc zrobić sobie te dwa dni przerwy i wciąż nazywać to regularnym publikowaniem?
To, że można zrobić sobie dwa dni przerwy i wciąż nazwać to regularnym publikowaniem.
A co jest w tym najgorsze?
Że te dwa dni magicznie nie sprawiają, że pomysły będą ciekawsze, bardziej wzbogacające i uduchowione. Łatwiej też się spakować i wyjechać w Bieszczady.

Uciec. Uciec jest tak łatwo. Tak przyjemnie. 
Trzymanie się szkodliwych nawyków, które nie wnoszą żadnej długotrwałej satysfakcji i zabierają miejsce i przestrzeń na realizację prawdziwych aspiracji?
Yes, please, YOLO, nikt nie jest przecież idealny.
Odniesienie tego, że nikt nie jest idealny i popełnianie błędów w tym, co się kocha robić?

..
...

Przestań mi rodzinę prześladować.

No więc tak to mniej więcej wygląda. Niemniej, to chyba czas na przesiedlenie na Wattpada. Skoro publikuję już treści, to chyba fajnie, żeby ktoś mógł do nich dotrzeć bez dedykowanego linku, bo nawet wpisując w wyszukiwarkę nazwę tego bloga, to co najwyżej można sobie pooglądać zdjęcia buldożerów w zakładce grafiki. Ewentualnie jakiegoś zespołu metalowego, może i też czasem komuś i buldog się trafi - w zakładce nr. 30.

Szczerze nie wiem, jak się z tym czuć, to dopiero magiczny 21 dzień ze 100.
I powtarzałam sobie milion razy, że heeeeej, możesz pisać tu cokolwiek. Przyszła Wicia i tak się będzie śmiała. (A dla osób, które czytają to z własnej, nieprzymuszonej woli, już dekorują najwyższy krąg nieba [chciałam tu użyć słowa ściółają(?) Czy to w ogóle jest podobne do jakiegoś wyrazu, który w tym kontekście miałby sens?] To jak tworzenie jednego, wielkiego comedy kingdom, jeśli tylko dożyję. No i to przeplecione z jakąś prozą życia, rozkminami egzystencjonalnymi, sporą dawką frustracji, czasem złości, żalu, zażenowania no i w sumie chyba każdej emocji, bo człowiek wyżywając się kreatywnie daje upust swoim emocjom, których jest mnóstwo. *odkrywcze*

Teraz mam ochotę doszukiwać się kolejnych dziur (żaden specjalista od tamtego wpisu się jeszcze nie znalazł :c) i robić wielki przerost formy nad treścią, a właściwie to po prostu przerost ilości treści nad ilością treści, dlatego, że trochę nie chcę kończyć. Trochę nie chcę się przenosić, mimo że wiem, że chcę i w jakimś stopniu tego potrzebuję. 

Jedyne takeaway, które chciałabym stąd wynieść to to, żeby się tyle nie wahać - umiem przecież robić rzeczy mimo lęku. 

Dzisiaj na przykład zrobiłam sałatkę warzywną. 

wtorek, 26 lipca 2022

25 lat grzywny lub Wiciowe więzienie

Dzień 20

Spełnianie marzeń brzmi górnolotnie, ale wiem, że właśnie to robię.
I nie wiem, jak się z tym czuć.

Nigdy nie wiem, w którym kierunku pójdzie moje pisanie, ale tu w szczególności. 
Dzień 20 brzmi jak dobry dzień na jakieś zwieńczenie. I czuję się już nawet gotowa na to, żeby publikować na Wattpadzie.

Koncepcyjnie pasowałby mi tu pełen ekscytacji i humoru tekst. 
Ale tym nie będzie dzisiaj na pewno. 
Nie wiem, czy kończyć go dzisiaj czy poprawić jutro. Wydaje się taki niepełny, ale to chyba właśnie pewne zwieńczenie tego procesu.

Że nie muszę.

Nie chcę wplątywać się w żadne pułapki konsekwencji w pisaniu - jakby z zachowaniem jej w aspekcie regularności nie było wystarczająco problemów (! - to tak, żeby nie pozostawiać Was bez nawiasów, traktujmy się z szacunkiem).

Nie chcę publikować "byle czego". Nie o to mi chodzi. Też nie o to, żeby na siłę nadawać sens czy przypisywać znaczenie. Za to na pewno o to, żeby nie musieć tłumaczyć się przed samą sobą.

Czy robiąc coś, co kocham, naprawdę muszę przeprawiać się przez Wiciowy sąd?

Absolutnie nie. I chociaż na jakimś poziomie mogłoby mnie to ochronić przed potencjalnymi konsekwencjami, to czy prawdziwie chcę się przed nimi bronić?
Nie.
Żaden kryzys jeszcze nawet nie zaistniał.
Tak tylko przypominam. 

Ktoś może się rozczarować, ktoś może zmienić o mnie zdanie, ktoś może poczuć się zszokowany, ktoś może poczuć się zniesmaczony, ktoś może się zirytować, oburzyć, zezłościć, obrazić, zwyzywać mnie czy obrazić. 
Jasne. Tylko o kim będzie to historia?
Może też mnie zawstydzić, sprawić mi przykrość czy zdenerwować. 
I wtedy to będą informacje dla mnie. 

Czy można tu stracić?
(coś oprócz wiary w ludzkość?) 

Mam poczucie, że na jakiejś płaszczyźnie jest to banalnie, wręcz boleśnie oczywista prawda. 
Ale jak myślicie, jak wyglądałoby jutro, gdyby nagle każdy zaczął to uwzględniać w swoim życiu - codziennie? Zachęcam do eksperymentu myślowego, serio. Na poświęcenie na rozkminę chociażby 20 sekund. 
Moim zdaniem inaczej niż jutro w rzeczywistości. 

I co z tym możemy zrobić? 

poniedziałek, 25 lipca 2022

Ten, w którym nie zostałam Simsem

Dzień 19

O tym, że mogę pisać nawet, jak nie mam na to nastroju - właśnie o tym chciałam dziś napisać.

Z fizycznego punktu widzenia - Wicia żyjesz nadal, wszystkie kości ramion całe, no to pisz. Co Cię może powstrzymywać? Sky is the limit.

I'm the limit. I'm at my limit.
Sometimes. 

Są we mnie dwa wilki - jeden mówi regularność, drugi mu na to regeneracja - i tak w ten sposób wilki toczą bardziej zrozumiałą konwersację niż osoby, które nadal nie nauczyły się wymawiać "r".
Jest to scenariusz prawdziwie rozgrywający się w mojej głowie. (Hihi. Tak, to wygląda jak czas na dygresje. Ale nie, nie zapytam czy żyjemy w symulacji, jeszcze nie teraz.
...też słyszeliście ten dźwięk?)

I wydawałoby się proste - jesteś przemęczona, zrób sobie przerwę, przestrzeń w głowie, zregenerujesz się, wrócisz z czymś lepszym. ALE. Z drugiej strony - regularność, akceptacja, małe kryzysy to jeszcze nie powód, żeby przestawać, można dzielić się różnymi stanami, nie da się czuć flow cały czas.

I - teraz pytanie, co ja powinnam zrobić? Chciałabym być teraz jak Sims, któremu po prostu ktoś mówi, co ma robić - idziesz do basenu, pływasz, barierka znika - proste. Chociaż teraz bardziej widzę siebie w wersji Simki, której ktoś każe przejść do innego pomieszczenia i tam niby jest miejsce, ale jednak dla niej nie ma miejsca, bo nie potrafi odsunąć krzesła, więc zaczyna wymachiwać rękoma i wydawać Simsowe dźwięki.

Z jaką konkluzją chcę Was zostawić?
Nie wiem, ale mogę Wam polecić podcast Voice Hugs, guys, to najbardziej cosy miejsce w Internecie, jakie tylko można znaleźć.

Nawet już nie próbuję być śmieszna.
Mój mózg jest w trybie spanka.
Trzymajcie się ciepło. Albo chłodno. W zależności od potrzeb. 

niedziela, 24 lipca 2022

Jeszcze tu tylko nawias postawić na środku

Dzień 18

Moja myśl na dzisiaj - jako społeczeństwo powinniśmy zmienić nastawienie do nastolatków. W tym ogólnie osób młodszych.

To moje przemyślenie na dzisiaj. 
Wróćmy do konkretów, czyli narzekania. 

(Nie, ale serio - ma to sens, że wynika to z hierarchii, którą przyjęło wiele społeczeństw, narodowości i okej, to zrozumiałe. Starsi, więcej doświadczenia, więcej porządku i bezpieczeństwa. Nie wątpię, że kiedyś to działało ((lepiej lub gorzej)), ale biorąc pod uwagę zmieniającą się mentalność, mam wrażenie, że to jest w ogóle jakiś punkt zapalny, z którego wynika wiele problemów. Oh damn, teraz to chciałabym odnieść się do całego konceptu w stylu ~ dZieCi i rYbY głOsU nIe mAją ~ [specjalnie nie napisałam idealnie co drugiej literki dużą literą. Szach mat, tendencje perfekcjonistyczne!] [[abstrahując od tematu abstrahowanego, czy da się wyczerpać limit nawiasów w jednym tekście? Że wiecie, że patrzycie i myślicie no nie, to już za dużo nawiasów - i to nie tak jak tego serniczka (nie)szczęśliwego członka rodziny [zobacz tekst 1!], który potem się i tak wpycha, tylko takie pozostałości od obiadu i to sprzed trzech dni, których już i nawet ojciec nie chce dojeść, a wszyscy wiemy, że jeśli nie tknie tego już nawet ojciec, to musiało przejść wszystkie stopnie rozkładu). 

Czy są ludzie, którzy mają składny monolog wewnętrzny? Że wiecie nie obijają do Olsztyna, kierując się do Radomia z Sosnowca, przy okazji zahaczając o Zakopane. (Żartowałam, nikt nie kieruje się do Radomia - a w szczególności nie z Sosnowca, bo stamtąd już nie ma odwrotu). 
Jeśli tak - jak się nabywa taki system?

To, co dla mnie najbardziej niezwykłe, to że przechodząc sobie przez taką rozprawkę, nie czuję potem już potrzeby powrotu do tematu (tO MożE zwoDzIć CzyTeLniKa - no właśnie, moi drodzy, taki był plan. ŻEBY JUŻ NIKT TEGO NIE CHCIAŁ CZYTAĆ I ZARAZEM MNIE OCENIAĆ. Proste, prawda? Teraz możecie rozejść się do klas. Koniec apelu.) [Czy kolejna myśl, która pojawiła się w mojej głowie zaczynała się od "SWOJĄ DROGĄ..."? Ykhym.] Uczcijmy ją minutą ciszy. Nie będę Wam opowiadać nic swoją drogą o odczuciach odnośnie apeli. Nie.

A co sądzicie na temat alpak? Gdybyście mieli możliwość na jeden dzień zostać alpaką, a potem móc przetworzyć pozyskane informacje na ludzkie, w sensie zachować w pamięci te doświadczenia, to byście chcieli pobyć taką alpaką?
Ja totalnie. 

Podsumowując, szanujmy się wszyscy i nie patrzmy na nikogo z góry. 
Chyba, że akurat się na takowej znajdujemy i postanowimy policzyć wspinających się turystów. Wówczas zrozumiem.
A przypominam, ja naprawdę mało rozumiem. 

sobota, 23 lipca 2022

Zatrudnię profesjonalistę ds. tworzenia dziury w całym [nie musisz lubić pracy w młodym, dynamicznym zespole - wystarczy zmarnowany życiem duet]

Dzień 17

Zauważyłam, że miałam zapisany draft na dzień 16, składający się z całego jednego zdania. Nie ujrzy już światła dziennego, ale chyba mogę na tej podstawie stwierdzić, że stosowanie 2 days rule w tym wyzwaniu, to coś, czego zamierzam się trzymać (thanks Matt D'Avella). To chyba jednak nie ma większego sensu (doszukując się już w tym sensu, co jest zdecydowanie niełatwym zadaniem), żeby próbować zachować regularność dosłownie USYPIAJĄC.

Ciekawe jest też to, że ciągle powraca do mnie nurtująca kwestia tego dlaczego tu piszę oraz jak powinna wyglądać tego koncepcja. 

Myśląc o tym, kiedy dopiero chciałam zacząć pisać cokolwiek, chciałam napisać moje why już w pierwszym poście. I ja zdaję sobie sprawę, że jestem bardzo why person i powodów mogłabym się doszukiwać dosłownie wszędzie, to jednak unikałam tego chyba do jakiegoś dnia 15?

I ja jestem bardzo świadoma tego, że ja nie potrzebuję żadnego powodu.
Bo mogę. 
To jest wspaniały powód.
Dość niezwykły też, biorąc pod uwagę, że naprawdę mogę, a to dlatego, że żyję w tych czasach oraz mam dostępne przywileje, które mi to umożliwiają.

Ciekawe jest też dla mnie to, co decyduję z siebie wyrzucić. Mam wrażenie, jakbym chciała poszukać schematu, który mógłby być bezpieczny i stabliny (?). To jest uzupełnienie, które mi przyszło do głowy, ale nie, ten schemat nie mógłby być stabilny, bo bym się zanudziła na śmierć.

Chcę wyrażać siebie. Kocham konsumować treści, w których ktoś wyraża siebie.

Dlaczego zatem szukam w tym problemu? Czuję, jakbym chciała znaleźć idealną odpowiedź po to, żeby mogła stanowić moje alibi. Moje usprawiedliwienie, że hej - tu napiszę opis pięknie, zgrabnie to i to, tak że brzmi sophisticated i nikt nie może się przyczepić (opisywanie pracy w piękny sposób i ratowanie grupy to chyba nawyk pozyskany z lekcji polskiego. Jednak przyznacie, prawda jest taka, że nie ma znaczenia to, jaką masz wiedzę na dany temat, ale sposób, w jaki ją przedstawisz. To brzmi niesprawiedliwe, ale z kolei - nikt nie umie czytać w myślach (chyba?). Możesz przeczytać lekturę i 5 razy oraz wszystkie opracowania do niej, ale jeśli tego nie umiesz sprzedać, nie zgarniesz z tego tytułu żadnych benefitów - tych zewnętrznych przynajmniej. Możesz też na podstawie przeczytanego fragmentu wygłosić piękną rozprawę, po której sprawiasz wrażenie znawcy tematu).

Pytanie zasadnicze - bardziej boję się tego, że nikt tego nie będzie czytał czy że właśnie ktoś zacznie to czytać?
I odpowiedź jest banalna. Oczywiście, że opcji drugiej.

Wtedy wszystko staje się nieprzewidywalne - możesz kogoś zawieść, możesz otrzymać krytykę, czysty hejt, ataki personalne. Zdecydowanie są w życiu bardziej przerażające rzeczy, jednak też nic dziwnego, że mózg chce się przed tym chronić.
Skoro można się nie narażać, to chyba lepiej nic nie robić, prawda?
To nic odkrywczego, że umysł woli unikać potencjalnych strat niż dążyć do długoterminowych zysków.

Prawdą jest też to, że w gruncie rzeczy bardzo zależy mi na feedbacku. Na tym, jakie oddziaływanie mogłoby to mieć na potencjalnych odbiorców. Biorąc pod uwagę to, jacy artyści są aktualnie najbardziej sławni, to moje obawy tu nie powinny mieć żadnego uzasadnienia. Irytuje mnie nieodpowiedzialna twórczość - z drugiej strony, wolność twórcza też jest bardzo ważna. Ufam też sobie i wiem, że bardzo mało wiem, więc popełniając jakiś błąd, zawsze mogę go skorygować. Tbh uwielbiam, kiedy ktoś zmienia mój punkt widzenia (nie w samym momencie, kiedy uświadamiam sobie, że mogę nie mieć racji, to się przecież nie zdarza, ukhm).

W zasadzie chyba też nie mam większego problemu z tym, że moja twórczość mogłaby zostać odebrana jako niepoważna. Uwielbiam dziwne poczucie humoru i to nie jest coś, z czego zamierzam rezygnować. Czasem też lubię być absolutnie poważna. I z tym też nie mam problemu.

Szukając dalej dziury w całym, zaczynam widzieć coraz więcej całych fragmentów bez dziur i właśnie to mnie irytuje. 

Nie potrafię znaleźć powodu, który mógłby chociażby sprawiać wrażenie obiektywnego, na to, żeby nie pisać. 

Każdemu, kto chciałby zrobić coś podobnego, mówiłabym GO AHEAD!!! 
Chyba, że miałoby to być widocznie szkodliwe społecznie. Ale wówczas wątpię, że znalazłabym się w sytuacji, w której owa konwersacja mogłaby mieć miejsce. 

Wymówki mi się kończą, co się robi w tej sytuacji? 

piątek, 22 lipca 2022

Dlaczego ludzie Cię unikają - [5 widocznych sygnałów! BEZ ZDJĘĆ]

Dzień 16

Konfrontacja lęków - odcinek jeden z wielu.
Specjalnie nie przykładam wagi do tego, żeby te posty miały większy ład i skład (chciałam napisać, że takie było założenie, ale w sumie to nie, założenie tego nie zakłada, ja po prostu wiem, że tego potrzebuję, żeby się oswoić, a zarazem w ten sposób pogłaskać wszelkie moje irracjonalne lęki).

Szczerze mówiąc, ja sama już dokładnie nie pamiętam, co pisałam, ale chcę to odłożyć trochę w czasie [ponowne czytanie - przypis redaktorki] i specjalnie nie cofać się do poprzednich postów. Może żeby uniknąć poczucia żenady, może żeby zaskoczyć się bardziej w przyszłości (w ogóle to jest fascynujące, jakie informacje decyduje się zachować nasz mózg, na podstawie jakich kryteriów itd. To jest właśnie jeden z tematów, które bym poruszała, gdybym była gotowa na ambitne tematy xD Welp, może przyszła Wicia to kiedyś przeczyta i się zainspiruje).

Potrzebuję jakiejś konwencji. 
Wiem, że mogę pisać cokolwiek. 
Ale dla kogo ja to piszę?
Tak, tutaj serdecznie pozdrawiam moich fanów from real life, doceniam bardzo.
Ale jednak chcę to robić publicznie, a nie tylko osobiście. Biorąc pod uwagę my level of openness dla osób, których nie znam, to naprawdę intrygująca kwestia.
Dreaming big, mogłabym powiedzieć, że chcę stworzyć community. W mojej głowie brzmi to bardzo potężnie, ale nie chcę wyznaczać sobie celu, który wydaje się tak odległy.
Jeśli komuś to zrobi coś dobrego w życiu, to ja będę spełniona.
A jak nie, to mała Wicia byłaby dumna. Tego mogę być pewna. A przyszła Wicia na pewno czegoś się nauczy. 

Tak naprawdę nie mogę powiedzieć, że moje pisanie nie ma żadnej wartości, bo ma. Przynajmniej dla mnie (damnnit, i jeszcze stawiam się na równi z innymi ludźmi. Okropne.) A trochę bym chciała, bo wtedy bym mogła obrazić się na cały Świat, powiedzieć, że nikt tego nie czyta, to po co mam to robić, elo, nobody's gonna hurt me). 

Czy potrzebuję konwencji? 
Nie. Nie potrzebuję konwencji. Mogę ją mieć, ale nie muszę. Nie muszę, tak od razu się nie uduszę (chyba że zapowietrzając się jak foka w reakcji na swoje nieśmieszne żarty). Nieśmieszne żarty są wspaniałe, to chyba wystarczający powód, żeby się nie poddawać. (Teraz przypomniałam sobie ten obrazek never don't give up). 

Czasem lubię nie robić sensu. 
Może uda mi się jeszcze bardziej polubić czasem lubienie nie robienia sensu.. 

Ciekawa jestem, kiedy przerzucę się na tego Wattpada. Kiedy dodam post z odnośnikami do badań w komentarzu? Kiedy dodam post bez nieśmiesznych żartów? (Nie bójcie się, nie będzie takich dużo, obiecuję). 
W ogóle, czy ktoś kiedyś pisał bloga o zaczynaniu swojego procesu twórczego w przyszłości? 
Odpowiedź to tak, ja, teraz, bo piszę w teraźniejszości o tym, co będę kiedyś pisać. 
Głuptaski. 

wtorek, 19 lipca 2022

Bez spiny, są drugie terminy

Dzień 15

Dlaczego zaczęłam tu pisać?

Po pierwsze, kocham pisać. I to prawdziwa miłość - taka na dobre i na złe (znajdę wreszcie, czy tego chcę czy nie, moje szczęście... 🎶). Zmuszanie się do pisania daje mi sporą dawkę frustracji, zapewne mogłabym ją zmniejszyć nie próbując wywoływać na sobie takiej presji i pisać bardziej for fun. Chyba to jest coś, czego chciałabym się najbardziej nauczyć - pisać dla siebie. I ironicznie, chcę się tego nauczyć publikując treści w Internecie.

Dlaczego wybrałam tego bloga?

Przede wszystkim, łączy mnie ze starą wersją Wici, która publikowała tu kiedyś obrazki - czasem autorskie, czasem trochę mniej (przeważnie, ukhm). Było to też łatwe - kiedyś w końcu stworzyłam tę stronę (dodawanie tych wszystkich gadżetów typu kursor z pjesem i kopiowanie kodów ze stron o blogach, mmm życie), więc teraz tylko piszę i klik, mogę to opublikować. No i w końcu, czuję się tu całkiem bezpiecznie pod kątem tego, że raczej zbyt dużo osób tu nie zajrzy. Nie trudno się domyślić, że marketingowo to fatalne miejsce, no chyba że w jakikolwiek sposób zaczęłabym je reklamować. Ale jednak chciałam. Myślę też o przeniesieniu się na Wattpada, gdzie robiłam krótką karierę.

Mam też wrażenie, że pisanie to po prostu część mnie - nie ma Wici, która nie pisze. Najzwyczajniej. Bardzo podobał mi się sposób wypowiedzenia zdania "Skating is like breathing" przez główną bohaterkę Spinning Out. Takie też mam poczucie w stosunku do pisania i tańca. Mogę przez jakiś czas przestać to robić, ale w pewnym czasie stanie się to dotkliwe. 

Na przykład, nie pisząc, mam ochotę zawalić najbliższe mi osoby głosówkami (pozdrawiam Was serdecznie) albo szukam sobie biednych ofiar do podzielenia się moimi rozkminami egzystencjalnymi, bo czuje się jakbym już nie miała miejsca na to, żeby trzymać to po prostu w sobie. Oczywiście niezmiennie uwielbiam takie konwersacje, ale wtedy czuję się jak typ z tego mema - me calling 112 to ask whether they're okay cause I don't want to be a burden.

W dużej części chciałam to też zrobić dla młodszej siebie. Też z ciekawości. Dla obserwacji aktualnej siebie. 

Iiii kusi mnie, żeby przenieść się na tego Wattpada.

Pewnie nastąpi to niedługo. Aczkolwiek konkretnego pomysłu nadal nie mam i nie zapowiada się na to. 

niedziela, 17 lipca 2022

Na mocy praw mi nadanych tak oznajmiłam

Dzień 14

To był pominięty dzień, bo spędzałam go z rodziną. To znaczy nie oszukujmy się, gdybym bardzo to sprioretyzowała, to bym pisała. Czy to istotne?

I tak i nie. Chciałam napisać, że to pewne złamanie zasad, chociaż miałam pisać przez 100 dni - w sumie to nie sprecyzowałam wymogu braku odstępów.

Myślę, że Matt D'Avella by mi tu przyklasnął ustanawiając 2 days rule - może to i dobry patent. Bo czasami jednak lepiej odpuścić, a odpuszczanie to bardzo cenna umiejętność.

Tak więc dodaje sobie tę zasadę, która w zasadzie (he, he) ułatwia życie.

Nie wiem też, czy 100 dni wypełnię tu, czy przeniosę się na Wattpada. To wszystko to jeden wielki work in progress, ja wiem, czego chcę, ale w ten sposób oswajam się z tym wszystkim. Na pewno chcę zabrać się do pisania "poważniej", jednak tutaj jeszcze nie wiem jak. Dlatego trochę sprawdzam siebie. A przede wszystkim uczę się większego luzu. 

sobota, 16 lipca 2022

Pozdrowienia dla mnie i siebie

Dzień 13

Dzisiaj nie mam wątpliwości co do tematu, który chce poruszyć. I co ciekawe, jeszcze jakieś 5 minut temu myślałam, że pierwsze co tu padnie to tematyka moralności, ale nie, w sumie bardziej to relatywności.

Ostatnio miałam dużo rozkmin na temat etyki i moralności. Zwłaszcza w trakcie nauki na egzamin z filozofii na studia (wow, zajęcia w stylu zapchaj dziura, które naprawdę zachęciły mnie do myślenia, szok). Wiadomo, zmieniają się konteksty historyczne itd., to też samo w sobie to mega obszerny temat, w który może kiedyś się zgłębię, ale to, na czym jednak skupiłam uwagę, to potraktowanie tego trochę jak "problem do rozwiązania". 

Swoją drogą, od razu skojarzyło mi się to z książką "Umysł Wyzwolony" Hayesa, gdzie pisał o traktowaniu życia jako problem do rozwiązania - tutaj na pewno teraz się nie zgłębię, ale serdecznie zachęcam do przeczytania.

Pomijając dygresje, zrobiłam w końcu coś, co powinien zrobić każdy człowiek, który naprawdę chce się zgłębić w jakiekolwiek zagadnienie - czyli przejrzałam dostępną literaturę na ten temat. Gdybym chciała poznać całą historię filozofii i zrozumieć wszystkie konteksty, to życia by mi nie starczyło na szukanie źródeł, ale chciałabym tutaj przypomnieć sobie (tak, piszę do siebie w przyszłości, pozdrawiam moich wszystkich czytelników, rodziców oraz mamę i tatę) książkę Schopenhauera "Podstawy moralności", a także zrobić ukłon w kierunku osób, które napisały pod nią recenzje, ponieważ pierwszy komentarz był bardzo bogaty w cytaty, które też skłaniają do myślenia, za to drugi bardzo personalny - od osoby, która dopiero zaczęła przygodę z jakimikolwiek pozycjami filozoficznymi, jednak bardzo podobał mi się wydźwięk tego komentarza. Chętnie kiedyś przeczytam tę pozycję i pogłębię swoją wiedzę o krytyce podejścia do moralności Kanta, jednak już sam komentarz wystarczył, żeby dać mi jakikolwiek pogląd na to, czego mogę się spodziewać.

Chaotycznie. Zobaczymy, kiedy zacznę pisać z sensem. Pozdrawiam siebie. 

piątek, 15 lipca 2022

Za dużo pytań, za mało odpowiedzi

Dzień 12

Dzisiaj (wyjątkowo nie ze względu na prokrastynacje, tylko cały zajęty dzień offline *wow*) pytanie - czy warto było szaleć tak (aż do bólu)?

Nie no tak serio, w tym momencie kieruję trochę frustracji w kierunku swoich zasad i niedoprecyzowania tego, czy mogę pisać teksty na przód. W sumie myślę, że mogę, w końcu to ja je sobie ustalam (*who would guess*). Powinnam naprawdę skończyć prokrastynować napisanie wszystkich powodów, dla których to zaczęłam 

środa, 13 lipca 2022

Oto słowo, którym warto się częstować

Dzień 11

Przez jakiś czas, a dokładniej może dwie minuty, bardzo intensywnie zastanawiałam się, o czym dzisiaj napisać. Wzięłam się za to w przewie od scrollowania Insta, a nie w nocy chwilę przed pójściem spać, więc gratulacje dla mnie. Robimy progres kochani. Jednak żeby nie było tak idealnie, dzisiejszy dzień (powitajmy oklaskami pleonazmy) określiłabym jako neutral meh. 

Czy będę więc usatysfakcjonowana z tego postu? Pewnie nie - ale za to w tym momencie też nie jestem.

Mamy 13-tego (nie piątek), a mój pociąg spóźnił się idealnie tak, żebym zobaczyła odjeżdżający autobus, do którego chciałam się przesiąść. To tak dla szybkiej ilustracji.

Za to (!) byłam na siłowni i zgadnijcie co - nie miałam zbyt dużo energii do ćwiczeń. Na rowerku z kolei czytałam książkę - i tu co?
Przeczytałam ją.

Przeczytanie książki zawsze wprowadza mnie w stan aktywacji wielu emocji, ale nie o tym teraz.

Teraz chciałabym zawrzeć tylko informację, że przeczytałam KSIĄŻKĘ JANINKI! ❤️
Statystycznie rzecz biorąc, nadal nie wiem, ile czekolady musiałabym zjeść, żeby dostać Nobla, aczkolwiek popieram podejście, że szczęściu trzeba dopomóc.

I jak to teraz chcę skomentować?
Z tym już mam większy problem. Mogłabym się rozwodzić nad tym, jak bardzo jako społeczeństwo potrzebujemy takich pozycji (bo potrzebujemy bardzo i jejku, powiedziałabym, że to powinna być lektura obowiązkowa, ale wszyscy wiemy, jaką reakcje wywołują pozycje obowiązkowe).

Kocham za ten sposób przekazu i poczucie humoru, mniam. Te porównania, wplecione soczyste historie, żenujący albo nieco czarny humor, zaserwowane właśnie tak, jak lubię.

W życiu nic nie trzeba, wiele można, a skoro można się częstować to zachęcam.
Mniam. 

Polak mądry po szkodzie albo nigdy

Dzień 10

Treningi. Ćwiczonka. Ćwiczonka naprawdę są wspaniałe, chociaż do policzenia ilości moich podejść w celu ustanowienia treningowej regularności zabrakłoby palcy, biorąc pod uwagę dłonie i stopy moje, bliskich przyjaciół i jeszcze łapy psa sąsiada. W tym momencie jednak (czytajcie: dosłownie dzisiaj po kilku miesiącach) włączyłam sobie ponownie treningi z moją absolutną boginią fitnessu, Blogilates.

Ćwiczę ostatnio i tak całkiem regularnie na siłowni, ale to jest dla mnie taki powrót do korzeni, a zarazem możliwość wzniesienia treningowych doznań na jeszcze wyższy poziom.

Chciałabym jeszcze wtrącić kilka catchy zdanek, podzielić się frustracją, a zarazem satysfakcją, ale no nie zgadniecie co - jestem śpiąca ogromnie, więc to kolejny post z motywem przewodnim spanko.

Dlatego właśnie korzysta się z czasu, kiedy ma się wene i pisze teksty naprzód.
Właśnie dlatego. 

poniedziałek, 11 lipca 2022

Chyba o tej godzinie powinno się spać, a nie pisać

Dzień 9

O godzinie 3:26 zaczynam pisać o nocnych rewelacjach właśnie - między innymi. Chodzi mi o takie uczucie jednego wielkiego OOOO TAK, kiedy macie poczucie, że jakiś pomysł z Wami rezonuje, ale wiecie - tak na głębszym poziomie, że i serce, i nerki, i woreczek żółciowy mówią Wam - TAK to jest wspaniały pomysł. 

I okej, są stany ekstazy czy stan zakochania, ale chodzi mi o taką dawkę euforii związaną z uformowaniem pomysłu na dany projekt (u mnie to przeważnie nowy nowyk albo plan długoterminowy, w którym akurat jakiś element kliknie i wtedy następuje faza wooow o taaak). Taki złoty strzał dopaminki, którego życzyłabym sobie zawsze. (Przed chwilą zrodziło się w mojej głowie też pytanie - po co? Czy na pewno bym tego chciała? Co zrobiłabym z faktem, że jestem zawsze zmotywowana do pisania? Wiem, że należy obchodzić się bardzo ostrożnie z określeniami typu nigdy/zawsze, bo może bym sobie zażyczyła i by się spełniło - i co wtedy? Czy chęć pisania przeszkadzałaby mi w wykonywaniu innych codziennych czynności? Jak wpłynęłoby to na koncentrację? Czy powinnam spać zamiast gadać od rzeczy? Być może, być może). 

I co teraz chcę przekazać? Zgadliście - nie wiem, nie mam pojęcia. Że chyba powinnam iść spać. Dobranoc 

Wpłaćcie mi datki na konto

Dzień 8

Pisząc to, mam poczucie, że powinnam wybrać konkretny temat - może o akceptacji? O niepewności? A jeśli nie, to opowiedzieć o jakimś konkretnym kawałku, no bo przecież teksty do publikacji powinny mieć określoną formę. Czy wpasowuje się to jednak w założenia mojego postanowienia? Absolutnie nie. Mogłabym nawet regularnie pisać "xyz", żeby zostały one spełnione, a jednak z jakiegoś powodu tego nie robię. 

Pójście po lini najmniejszego oporu to opcja, na którą się decyduję niezwykle rzadko, głównie, a może nawet zawsze wtedy, kiedy mam poczucie, że a) jestem już tak zawalona obowiązkami tego łez padołu, że dając z siebie wszystko, i tak nie będę w stanie wykonać czegoś na satysfakcjonujacym poziomie; b) nie postrzegam danej rzeczy, jako wartościowej i chcę mieć tylko to za sobą (chociaż to raczej tylko chwilowe, ponieważ patrząc z perspektywy czasu jestem w stanie znaleźć jakąś wartość w każdym doświadczeniu - nawet pomimo ogrooomnego dyskomfortu, który temu towarzyszy. Wiem, że to też kontrowersyjne i można znaleźć sytuacje, które wykraczają poza jakikolwiek poziom niesprawiedliwości Świata i zrządzenia losu, ale nadal - to jest po prostu sposób, w jaki działa mój mózg. Znajdę wszędzie, niezależnie od kontrowersji). 

Człowiek jest jedynym (prawdopodobnie? Mało wiem o innych gatunkach zwierząt - a jako ludzie i tak za dużo się nie dowiemy) zwierzęciem, które ma taki wgląd w swój proces myślenia - jakby, weźcie na przykład sam fakt pisania (!) - coś, co zostało stworzone na postawie języka, którego dopiero trzeba się nauczyć, opisuje wasze stany emocjonalne i pozwala komunikować się z innymi. Ba! Inni ludzie czytając teksty, tworzą sobie w głowie własne obrazy mentalne - i te obrazy się różnią w zależności od tego, kto je czyta i jakie miał doświadczenia życiowe (!!!). Bohatera książki każdy będzie postrzegał inaczej, a w zależności od systemu wartości uzna go za bardziej/mniej moralnego czy spełniające jego własne kryteria "fajności". Czy to nie jest fascynujące???

Możecie mówić, że nie jest, ale ja Wam nie uwierzę. Przyjmę za to datki na konto z argumentami w tytule przelewu, jak najbardziej. Zawsze. Możecie próbować mnie przekonać. Nie obrażę się, obiecuję. 

piątek, 8 lipca 2022

Kiedy mija rok, a Ty wciąż błagasz o wyrozumiałość, bo to Twój pierwszy dzień w pracy

Dzień 7

Wybór. Z tego, co pamiętam dokonujemy ich ok. 35 000 dziennie (nie wiem, w jaki sposób dokładnie przeprowadzano badanie, żeby uzyskać tę liczbę, kiedyś się w to wgłębię).
Deklarując się do podjęcia tego wyzwania, prawdopodobnie stworzyłam sobie 35 001.

Co chcę przekazać? Jak chcę to przekazać?
To są pytania, na które odpowiedzi naprawdę nie znam. Nie znam, więc eksperymentuję. To do prawdy fascynujące, na co padnie mój wybór dnia. Ostatnio oglądam mało treści (a przynajmniej treści wgłębiających się w dany temat bardziej niż karuzela na Instagramie, bo nie oszukujmy się, nałóg jest żywy),
bo żyje bardziej offline.
Jednak sposób przekazu - to, czy będę śmieszkiem heheszkiem, napisze coś na poważnie, coś zupełnie lekkiego czy bliskiego memu sercu - to wszystko to decyzje, które podejmuje, chociaż na nieco bardziej nieświadomym poziomie. Oczywiście wpływ na to ma mój nastrój czy ewentualnie intensywność wcześniejszych przekazów czy bodźców, które do mnie dotarły.

Aktualnie dochodzące do mnie bodźce są na poziomie grania 6 godzin w Rummikub, więc no wiecie, adrenalina. 

Nie skupiam się na wyborze tematu, czekam praktycznie do końca dnia. Co mi daje ta informacja? Nie wiem (surprise!). Już podczas dwóch dni nie napisałam nic konkretnego, bo nie miałam na to siły, dzisiaj niby coś splatam, ale to zdecydowanie nie jest work at my finest.

Jestem zmęczona i śpiąca. Czy ktoś chce o tym czytać? Raczej niekoniecznie. Czy to potencjalnie cenna informacja dla przyszłej mnie? Być może. Mówiłam, że tu tylko sprzątam.
A sprzątam tu już od tygodnia, więc jeszcze tylko miesiąc i wypadałoby przestać zasłaniać się wymówką, że to mój pierwszy dzień w pracy.
Trzeba jednak szanować swoje potrzeby, więc szanując moją potrzebę dobrego spanka, publikuje ten artykuł, robiąc uszanowanko mojemu postanowieniu, żeby pisać przez 100 dni.

Sto lat dla osób, które mają urodziny. 

Pjeski nie kreski, spanko nie umieranko

Dzień 6

Detoks cyfrowy.

Brzmi zarazem kusząco, jak i niesamowicie trudno.

Naprawdę mocno zdążyłam się przyzwyczaić do bycia aktywną i responsywną przez większość czasu. Równie mocno zdaje sobie sprawę z tego, jak potrafi to być szkodliwe.

Do tematu wrócę. Jest po północy. A ja znowu jestem zmęczona. Zbyt zmęczona, żeby napisać coś, co miałoby większy ład i skład.

Wysypiajcie się proszę. 

czwartek, 7 lipca 2022

W życiu można żałować wszystkiego

Dzień 5

Temat, którego nie może zabraknąć na tym blogu, to nawyki. Nawyki i odwyki - esencja zainteresowań Wici.

Mówi się, że najtrudniej zacząć i to połowa sukcesu. O ile z tą połową to może bym się zgodziła, o tyle przejście pozostałych 50% to podróż przez jakieś podziemia najniższych kręgów piekieł dantejskich, Tartaru, jądra Ziemi, czy co jeszcze tak nisko może się znaleźć. 

~Swoją drogą, ciekawe skąd ludzie wzięli sobie skojarzenia, że ziemia to źle, niefajnie, potępienie, piekło, tfu grzeszniku niemoralność, no i robaki też ble fuj, natomiast im wyżej tym lepiej, ptaki potrafią latać, więc lepiej latać niż pełzać, a niebo to utożsamienie wszelkich rozkoszy i pragnień, na lot w kosmos to warto przeznaczyć miliardy i inne takie. (Kiedyś się zgłębię w ten temat, zrobię porządny research, a tymczasem proszę zadowolić się budowaniem zdań z użyciem onomatopei tfu, ble i fuj. PS. Całkiem racjonalnym wyjaśnieniem wydaje się, że zjawiska atmosferyczne typu deszcz, burza, biorą się z góry, które są zupełnie niezależne od człowieka (prawie zupełnie, ponieważ nasz gatunek zgotował sobie ocieplenie klimatu) [PS. 2 proszę docenić tę grę słów - zgotował i ocieplenie klimatu, że wiecie, tematycznie, klimatycznie, hehe], z kolei w ziemi mamy proces gnicia - no ale też wzrostu plonów, Matka Ziemia i te sprawy - skomplikowane to nie powiem). 
PS. 3 Moja niewiele wnosząca dygresja właśnie zajęła jakoś trzy razy więcej miejsca, niż temat, który chciałam poruszyć. Naprawdę współczuję osobom, które wdają się ze mną w jakieś głębsze dyskusje. Podziwiam Was i uwielbiam, pozdrawiam serdecznie).~

WRACAJĄC. Rozpoczynanie nowych nawyków potrafi być całkiem ekscytujące. Zwłaszcza jak się jest mną, można sobie wszystko pięknie rozpisać, rozplanować w głowie, zwizualizować świetlaną przyszłość z wdrożonym nowym nawykiem, wyliczyć, wykalkulować... I co się potem dzieje, czemu szlag jasny to trafia?

I tu wkracza - ni to cała na biało, ni to cała na czarno - dyscyplina.
Mam z nią problem, aczkolwiek bynajmniej (yas, I did it again) nie chodzi o samo zachowanie konsekwencji.
To na pewno też, jednak mój prawdziwy problem leży w KWESTIONOWANIU WSZYSTKIEGO. Oczywiście, wymyślając wymówkę, łatwo znaleźć sobie kontrargumenty i przestać coś robić, jednak wejdźmy w temat trochę głębiej.

Wszyscy umrzemy. Od tego podstawowego, pozytywnego akcentu zaczynam planowanie czegokolwiek w życiu. Życie albowiem jest przeciwieństwem śmierci. Przypominając sobie o oczywistościach, czas przejść dalej - okej, kiedyś umrę, ale teraz tu żyję. I mam jakiś wpływ na to życie. Co z tym zrobić??

Po otwarciu tej puszki Pandory, kilku załamaniach nerwowych, kryzysach egzystencjalnych, poczuciu pustki i bezsensu, przechodzę do planowania. Na ten temat obejrzałam już tyle filmików, przeczytałam tyle książek i przesłuchałam tyle podcastów, żeby móc stwierdzić z całą pewnością, że to zależy i nie ma żadnej sprawdzonej metody. Dlatego próbuje, dostosowuje, po drodze konfrontuje setki lęków i wątpliwości po czym zaczynam. 
W końcu.

Z wyzwaniami jest łatwiej. Na szali jest postawione moje kruche ego, a siłą napędową "JA NIE ZROBIĘ!?!?" i wtedy ktoś może potrzymać mi piwo, ale tylko to smakowe, które nie smakuje jak piwo, bo klasyczne jest obrzydliwe.

Gorzej jest z wprowadzaniem zmian na całe życie. Że to już tak do końca i w ogóle nie dlatego, żeby sobie coś udowodnić, tylko żeby żyć zdrowiej, żeby sobie zrobić w życiu lepiej...? Dziwny koncept, nie powiem.

A teraz znowu musimy cofnąć się do swojej kruchości i braku nieśmiertelności. Skoro mój czas jest ograniczony, to skąd mam wiedzieć, na co chcę go przeznaczać?
Okej, mogę scrollować sobie Insta przez kilka godzin i potem nie pamiętać, co robiłam przez cały dzień, ale wtedy można sobie powiedzieć, że hehe, upsik, jak to ten czas leci.

A jak się już coś zaplanuje, to nie dość, że trzeba zrobić na to miejsce i dopasować pod to inne plany (i liczyć się z tym, że jak się tego nie dotrzyma, to poziom dopaminki spadnie nawet poniżej normy!), to jeszcze zdawać sobie sprawę z tego, że można wpaść w pułapkę konsekwencji i brnąć w coś, co już nie daje tego błysku w oku i radości, tylko dlatego, że załącza się efekt utopionych kosztów i człowiek staje się Panem Marudom, pogromcą dziecięcych uśmiechów oraz wszelkiej satysfakcji z życia.

Tak więc z jednej strony można się zapędzić w pielęgnowaniu swojego nawyku tak, że się przestaje widzieć całą perspektywę, a można też być przezornym - zaprzestać go, aby tego uniknąć, a potem żałować, że się już zaszło tak daleko i gdyby się kontynuowało, to już by można było góry przenosić.

W ten sposób właśnie można żałować w życiu zupełnie wszystkiego.
Pozdrawiam serdecznie, 
Temat na pewno będzie kontynuowany, kiedy to nie wiem, ale uzależnień jest dużo.
Uściski. 

środa, 6 lipca 2022

Spanko

Dzień 4

Zmęczenie to naprawdę szerokie spektrum stanów. Można być wyczerpanym fizycznie, ale jednocześnie mieć mnóstwo energii, a można nie zmęczyć się niczym i tej energii nie mieć w ogóle.

Teraz jej nie mam i chyba powinnam iść spać. 

Dobranoc 

poniedziałek, 4 lipca 2022

Próbujcie w życiu być tak super jak podcasty

Dzień 3

Podcasty. Podcasty to najwspanialszy wynalazek XXI wieku, z którym nic nie może konkurować i proszę nawet nie próbować zmieniać mojego zdania w formie innej niż wpłacając datki na moje konto bankowe, wypisując argumenty w tytułach przelewów. 

Pisząc tutaj też czuję się trochę tak, jakbym tworzyła taki jeden wielki podcast pisany, chociaż jednocześnie w ogóle nie spełniając funkcjonalności tradycyjnych podcastów. No bo jednak przy podcaście to sobie można obiad ugotować, potem naczynia pozmywać, poćwiczyć czy zająć się uprawą marchwi - zamiast leżeć i oglądać filmik po filmiku i potem kolejny filmik na YouTubach, tak jak ja spędziłam połowę swojego życia. 

To, co kocham w nich [podcastach - przypis mój, bo wygląda całkiem fancy] najbardziej to poczucie flow, z którym po prostu trzeba płynąć, żeby nie spędzić drugiej połowy życia na montażu. I tutaj przychodzi pytanie, czy może tu jednak najpierw trzeba na spokojnie usiąść, pomyśleć, czy może jednak nie trzeba. Na pewno można, bo gdyby nie było można to Pan Bóg by inaczej Świat stworzył. 

Z jednej strony jestem perfekcyjna w ćwiczeniu poczucia, że moja praca absolutnie perfekcyjna nie jest i poprawianiu jej po raz piąty, piętnasty i potem wysyłaniu w momencie, kiedy do deadline'u to już 5 sekund zostało, ale z drugiej strony odczuwam dziwne poczucie ulgi i satysfakcji pisząc sobie po prostu tak jak teraz, czyli czytając wszystko tylko 5(1) razy i odpuszczając. 

Czy moja wena nadeszła? Nie, bynajmniej. (Odczułam właśnie spontaniczną potrzebę pochwalenia się właściwym użyciem tego słowa - o, a pisząc to zdanie to w sumie już nie wiem, czy to poprawne składniowo, czy już nieszczególnie). Jedyne co wiem, to że cieszę się, że sobie ten challange ustanowiłam. Nadal nie czuję wielkiej ekscytacji, którą wiem, że mogłabym czuć, bo lubię się też podjarać jak zostawione o godzinę za długo na gazie kartofelki, zwłaszcza jeśli chodzi o rozkminy życiowe i próbę zebrania tego w słowa. 

Wiem, że chciałabym też pisać ambitniej i przedzierać się przez gąszcz researchu w poszukiwaniu wszelkich smaczków i rozpatrywać, rozwiercać i przebudowywać każdy aspekt pytań egzystencjalnych, ale póki co chyba czuję się na to zbyt zmęczona. A może nie jestem, tylko chcę dać sobie taką przestrzeń?

Znowu nie wiem, a to z kolei jest coś, co przez ten skromny okres 3 dni zdążyliśmy sobie ustalić - ja naprawdę mało wiem. Chociaż też lubię pounosić się dumą, jak już czegoś się dowiem albo wydaje mi się, że wiem, a tak w sumie to jendak niekoniecznie. Teraz już zbaczam trochę za bardzo z kursu i mam poczucie, że to jest właśnie ten fragment, który po nagraniu podcastu znalazłby się w czeluściach, bezkresie pustki i nieskończoności, czy gdzie tam trafiają wycięte fragmenty materiałów, którym odebrano prawo do egzystencji i wyjścia na światło dzienne. Nieustannie zaskakuje się też faktem, jak długie i złożone zdania zaczynam tworzyć, pisząc bez planu oraz jak bardzo współczuję osobom, które miały (niewątpliwią!) przyjemność doświadczyć słuchania moich podcastów w formie wiadomości głosowych na znanej platformie do wymiany wiadomości, która niestety nigdy nie zasponsoruje mojej twórczości. 

Udając, że poprzedni akapit się nie wydarzył, w moich rozważaniach chciałabym jeszcze raz podkreślić fakt, że podcasty są super i warto być super dla innych ludzi. 

Nie polecę Wam (czyli głównie sobie z przyszłości) [(i moim najwspanialszym fankom, którym w sumie to nie podesłałam jeszcze linku do żadnych gotowych treści, ale wierzę, że to kiedyś przeczytacie, kocham Was)] w tym momencie żadnych konkretnych twórców, (bo jednym twórcą, który jest wart uwagi jestem teraz ja, ponieważ publikuję coś od 3 dni), dlatego że jest ich po prostu zbyt dużo. Dają mi jednak tyle inspiracji, że na pewno na bazie konkretnych odcinków powstaną posty. 

Teraz chciałam jeszcze chwilę o Okuniewskiej i o tym, że daje mi to jakieś poczucie spokoju w życiu i że nawet zlew się przyjemnie czyści i tak jakoś człowiek wszystko od razu bardziej docenia, ale jednak nie, jednak mi się nie chcę. 

Stay tuned, bądźcie super. 

niedziela, 3 lipca 2022

Ekologia to ważna sprawa

Dzień 2

W tym poście początkowo planowałam zawrzeć wszystkie moje "why", cały koncept tego projektu i o ile uważam, że to bardzo cenne i wciąż planuję to zrobić, tak zupełnie nie czuję się dzisiaj w nastroju do realizacji tego założenia. 

Tutaj mogłabym zacząć rozważania na temat tego, czy wena jest potrzebna do tworzenia, poruszyć wszelkie aspekty dotyczące konsekwentnego działania, a potem szukać drugiego i piętnastego dna jak zazwyczaj, ale szczerze to mi się nie chcę (powinno się pisać mnie, prawda? Ech, Ci egocentryczni niedoszli filolodzy...). 

Dlatego ten post staje się właśnie pamiątką na temat tego, że ja to w sumie nie wiem, nie znam się, ja tu tylko sprzątam i proszę do mnie nie dzwonić. Paneli fotowoltanicznych nie zamontuje, nie mam własnego mieszkania.

Czy edytuję ten post w przyszłości, żeby miał więcej sensu, jakości? Nie wiem.

Wiem za to, że mimo wszystko jakoś zabrałam się za to pisanie. Nie jest łatwo, nie jest ładnie ani składnie, ale staram się dawać sobie na to przyzwolenie. 

Czy to właśnie ta wolność twórcza??? 

Czy walka z perfekcjonizmem przystaje na bylejakości? A może to tylko oznaka autentyczności? A może to tylko prowizoryczna autentyczność? 

Czy chcę tu przestać pisać?
Nie. 
Kiedy(kolwiek) zacznę czuć, że to co robię, ma jakikolwiek sens?
Zobaczymy.

Zapraszam Was na przygodę oraz do zakupu paneli fotowoltanicznych, jeśli macie dom wolnostojący oraz środki nieupłynniające się z konta. Albo inne ekologiczne rozwiązania, nie wiem, w sumie to się nie znam, ale ekologia ważna sprawa. 

Początki

Dzień 1
Ja po prostu załączę tu treść, którą napisałam już kilka miesięcy temu


Początki
Zdobywanie nowego doświadczenia, poszerzenie samoświadomości oraz strefy komfortu. Brzmi wspaniale, niczym kwitnąca łąka samorozwoju, prawda?
NIE. I tak. To zależy.
Piszę pierwszy post z świadomością, że będę chciała go opublikować i zdecydowanie mam ochotę zwymiotować mentalnie.
Mimo że wiem, że kocham pisać. I że zabieram się do tego x czasu. I że nawet nie muszę się z tego nikomu tłumaczyć, a piszę głównie dla siebie.
Jest to przeokropne uczucie, jak kiedy przejesz się zupełnie, że teraz to już nic tylko zwymiotować (a w tym kontekście to już tylko fizycznie), a wtem nadchodzi pytanie, które zniewala i odbiera wszelkie resztki godności i autonomii jednostki ludzkiej - a może jeszcze serniczka?
I wtedy jako byt bez grosza asertywności kończysz z brakiem możliwości poruszania się, a jedynym chwilowym remedium pozostaje bezwładne popadnięcie w stan hibernacji.
I właśnie dlatego nie do końca potrafię zaczynać.
A pisząc ten fragment zastanowiłam się, czy tym samym potencjalnie mogłam zaszkodzić jakimś trzem grupom społecznym.
Czy to może być potencjalnie triggerujące dla osób z zaburzeniami odżywiania? W pierwszej kolejności pomyślałam, że to babcia może być nadawcą komunikatu. Albo jakiś inny członek rodziny. Rodziny - a może ktoś w ogóle nie ma dobrych stosunków ze swoją rodziną? Brak możliwości poruszania się, okropna sprawa, czy to już hiperbolizacja uderzająca w osoby niepełnosprawne? No i serniczek - może ktoś jeszcze broń Boże powie, że ten bez rodzynek to jest lepszy niż z rodzynkami?
Dodam tylko, że w pewnym momencie w dzieciństwie pokochałam kożuch na mleku, a w ten oto sposób naraziłam się już absolutnie wszystkim grupom społecznym, a w szczególności tym, którzy uważają, że mają jeszcze jakieś resztki godności i rozumu człowieka, a najpierw wlewają płatki, a potem wsypują mleko.
Tak właśnie dochodzimy do momentu, w którym zaczynam się śmiać (a może kamuflować wewnętrzny płacz) z tego, jak bardzo jestem nieśmieszna, schematyczna i żałosna. I upewniam się w tym, że ja to jednak naprawdę kocham pisać, a w sumie to czemu by się nie podzielić ze Światem tą swoją nieporadnością.
Chcę to pisać przede wszystkim dla siebie, żeby to sobie kiedyś wrócić, spojrzeć, uśmiechnąć się pod nosem, a czasem zaśmiać jak zapowietrzona foka, a może też popatrzeć na siebie ze sporą dawką litości i współczucia, bo w zasadzie to dość patetyczne z nas istoty. A że ja to jednak lubię sobie różowe okulary ponosić, to jeszcze znaleźć w tym wszystkim źródło szczęścia, wdzięczności czy spokoju.
I to na tyle. Tak właśnie zaczęłam.
Pathetic.
Ponieważ patetycznie ma zupełnie inne znaczenie w języku angielskim, ale i tak użyłam tej kalki, bo jak już człowiek pójdzie na studia językowe, to mu się zaczyna wydawać, że może ustalać wszelkie zasady. Bo skoro wszystko jest względne, wyraz artystyczny  nieograniczony, a słowniki się dezaktualizują, to kto mi zabroni?
Obserwacja swoich myśli i działania mózgu jest fascynująca.
Z taką myślą Was zostawię.
A właściwie siebie.
Zostawiam.
Już.
Dobrze. 
To Ty dzwonisz.