sobota, 13 sierpnia 2022

Jeśli nie wiesz na co się zdecydować, nie decyduj się na nic

Dzień 28

Chyba trochę zaczynam rozumieć trendy w Internecie. To znaczy, nawet nie tyle sam fakt ich istnienia i że w ten sposób najłatwiej się wybić / zarobić, tylko że jak jakiś temat zostanie poruszony, to inni chcą się do tego odnieść.

I wszystko wydaje się oczywiste, ale mam wrażenie, że nabrałam nowej warstwy zrozumienia tematu też pod kątem tego, że w całym naszym decision fatigue, może faktycznie jest to najwygodniejsza opcja. 

Gdy wybucha jakiś trend, to prawie zawsze znajdą się ludzie, którzy będą prowadzić narrację w stylu "huur duur, czy nie ma ważniejszych tematów?". Pamiętam, że tak było chociażby w dramie o feminatywy i ogólnie język inkluzywny. Pewnie można odnieść to do każdego tematu.

Teraz przerzucam się na dokończenie tego jako dnia 28, bo ten post to był rozpoczęty dzień 29, po tym jak przez trzy różne dni pisałam dzień 28, bo nie mogłam się zdecydować i nawet traktując to jako odskakiwanie od wątków, po prostu mi się to nie podobało. I wiem, że nie musiało i też bym mogła to opublikować, ale nie. No i minęły więcej niż dwa dni. Zburzyłam więc właśnie swoje zasady ustalone podczas realizacji tego wyzwania, ale jednocześnie nie naruszając głównych założeń wyzwania.
Czy ten akapit jest zrozumiały dla kogokolwiek poza mną?

I tak też podczas wczorajszego power spacerku doszłam do wniosku, że to idealny moment na to, żeby zawiesić pisanie. Jest idealny dlatego, że wyjeżdżam sobie na wakacje, a prawdziwe wakacje są od tego, żeby odpocząć na najwyższym poziomie. Może coś wrzucę na Bezradnik, może nie, ale tutaj wrócę pewnie dopiero za kilkanaście dni.

Myślę, że na ten moment osiągnęłam swój cel. Naprawdę, uczucie przypływającej weny, kiedy po prostu siadasz na biurku i czujesz, że tekst tak idealnie z Tobą rezonuje i wręcz sam układa się w format wpisu, po czym przypominasz sobie, że chcesz ćwiczyć your speaking skills, więc zaczynasz sobie go opowiadać po angielsku i prowadzić gorącą debatę (tu bym mogła nawiązać do tego, że hehe, jak prawdziwy człowiek, który nie ma
przyjaciół, ale wtedy oni by mogli to przeczytać i wtedy naprawdę mogłabym już nie mieć przyjaciół, dlatego też tak nie napiszę), po czym jako zwieńczenie tych wszystkich mistycznych przeżyć, nie spisujesz tego tekstu, bo później to już nie jest to samo (! XD). Także tak, poszło mi świetnie.

Po moim pierwszym większym milestone, którym był dzień 25, ładnie układałoby mi się w głowie, żeby od 30 zrobić jakiś przełom i coś nowego. Ale nie. Zrobię przerwę na 28.
Więc na razie to na tyle.
Po powrocie opublikuję mój poprzedni post, który miał być 28 no i dalej nie wiem, zobaczę. Na pewno chcę dojść do 100, niezmiennie. 

niedziela, 7 sierpnia 2022

A teraz szybko, zanim do nas dotrze, że to bez sensu

Dzień 27

Gdybym dostawała złotówkę za każdy pomysł na post, który przyszedł mi do głowy, ale go jeszcze nie zrealizowałam, to byłabym bogata. Obrzydliwie bogata. 

Mamy dzień 27, a ja nadal szukam jakiegoś swojego schematu, którego wcale nie potrzebuję.

Czuję się trochę jakbym chciała napisać sobie usprawiedliwienie z serii "Proszę o zwolnienie curki z ostatniej lekcji. Mama."

Ten post miał być o czymś zupełnie innym. W głowie już sobie ułożyłam nawet całą treść, a i nawet zaśmiałam do siebie, więc szło dobrze.

Teraz kontynuuję, bo wczoraj będąc zmęczona, po prostu poszłam spać (!), i to przed północą. To się nazywa nieoczekiwany zwrot akcji w życiu.

Wracając, czuję się trochę tak, jakby paradoks wyboru wjeżdżał na pełnej, niczym rozpędzony pociąg. 

Czy chcę pisać o czymś poważnym czy zupełnie nieważnym, nawiązywać do twórczości, którą zobaczyłam/obejrzałam czy bardziej do swojego życia (jeśli tak - to na ile?), chcę się dzielić swoim strumieniem świadomości czy planować konkretne tematy i bardziej zastanawiać się nad tymi postami?
To w sumie i tak nie ma znaczenia. To znaczy może mieć dla mnie, jeśli stwierdzę, że ma dla mnie. Albo dla kogoś, ale o tym bym się dowiedziała dopiero w momencie, kiedy ktoś by mi o tym powiedział, no bo skąd mam wiedzieć. No i jeden rabin może powiedzieć tak, a drugi inaczej.

Nadal mnie irytuje fakt, że nie ma żadnej platformy, która by odpowiadała akurat na moje potrzeby. Jasne, mogłabym sobie założyć nowego bloga (na tym już nawet jakbym chciała, to i tak nie mogę wejść w projekt i go edytować, nie wiem dlaczego xD) czy nawet stronę internetową - nie żeby mi się chciało teraz tego wszystkiego uczyć, ale mogłabym, just sayin'. Brakuje mi takiego Wattpada z 2016. Kiedy nie było tam jeszcze żadnych reklam (a zwłaszcza tych okrutnych reklam video co dwa rozdziały). Albo Tumblr. Nigdy tam nie pisałam, ale wiem, że słynął z tego, że człowiek tam pisze, głównie jak jest smutny. No i takiej platformy nie ma. Taką funkcję trochę może pełnić Instagram, ale jednak Instagram to głównie grafiki.
No i znowu - to i tak nie ma znaczenia, bo chcę sobie popublikować do dnia 100 tutaj. Bo mogę.

Mocno zapadło mi w pamięć stwierdzenie z jednego z treningów Blogilates (tak, treningów. Kiedy nie dość, że pozwalasz na tortutrowanie swojego ciała, to dostajesz w twarz rozkminami egzystencjonalnymi), że pasja to jest to, co robisz, mimo że zupełnie nikt Ci nie każe. I co Ci sprawia radość (no między innymi, chyba że ktoś umie realizować swoje pasje bez żadnych frustracji, to wow, podziwiam. Chociaż nie wiem czy jest co podziwiać w tendencjach psychopatycznych). Nikt mi nie każe pisać. Nikt mi nie każe pisać o niczym konkretnym. Teorytycznie nie muszę pisać, ale praktyczne muszę, bo to jedna z najwspanialszych form wyrażania siebie i opisywania rzeczywistości. 

Jest jakaś część mnie, dla której to iście fascynujące, że mamy dzień 27, a ja nadal mam wątpliwości. Co prawda, kwestionując wszystko, w momencie, kiedy próbuję zakwestionować fakt, że jest to dla mnie istotne, nagle pojawia się cały mentalny kalejdoskop flashbacków, które uświadamiają mi, jak bardzo pierdzielę głupoty. 

Czuję się już wręcz znudzona tymi wątpliwościami, ale skoro nadal mam ochotę się nimi dzielić, to znaczy, że są wciąż żywe. I mimo że nie mają sensu to jestem jak ok Wicia, uczmy się cierpliwości. Wdech i wydech, tafle, lotosy, te sprawy. 

Być może w dniu 77 nadal będę miała te same wątpliwości i te same czynniki będą mnie irytować. A może i nie. Nie wiem. 

Mam też wrażenie, że w życiu mało kto wie, co robi i czegokolwiek jest pewien - w mniejszej lub większej skali. 

Za to chyba jest coś cennego w byciu pewnym. W byciu pewnym pomimo wątpliwości - bo bycie pewnym bez nich to chyba czysta głupota. Albo arogancja, zależy od kontekstu. 

Pisanie tutaj zainicjowało u mnie też dużo przemyśleń na temat przeciwności. Chyba wszyscy jesteśmy pełni sprzeczności. Ja na pewno. 

Nie mam pojęcia, o co mi chodzi w tym wpisie, ale to chyba bardziej norma niż jakieś odstępstwo od niej. 
Ale no nie muszę robić sensu. Ani być spójna. Tak naprawdę nie ma żadnych oczekiwań, które mogłabym zawieść. To znaczy teorytycznie tak, ale ja tu nie daję żadnych obietnic, więc trudno też oczekiwać ode mnie spełnienia czegoś, czego nie ma. To wszystko to ograniczenia, które próbuję sobie nadać, ale nie zamierzam się do nich stosować, bo ich nie potrzebuję (nadążacie za tym zdaniem? Bo ja jednocześnie nie i tak [nie rozumiem też dlaczego "tak i nie" brzmi lepiej niż "nie i tak" - "nie i tak" bardziej mi pasuje pod względem mojego toku myślowego, ale w jakiś sposób brzmi też okropnie). 

Jestem mega ciekawa, co sobie pomyślę jak przeczytam ten post po kilku latach. 
Gdybym miała zapisać graficznie moją najczęstszą reakcje to byłoby to - XDDDDDDD, a opisując słownie, nagły wybuch śmiechu, taki pomiędzy zapowietrzoną foką, a śmianiem się jak czajnik. I ani trochę nie zamierzam się wyśmiewać z siebie (nie no, żartuję, jednak trochę tak), ale naprawdę czytanie jakichś swoich starych zapisek to jak przenoszenie się w inny stan świadomości.

Jeden z moich ulubionych elementów to obserwowanie tego, jak wszystko jest ulotne, ale zarazem też niektóre rzeczy w zmienionej formie pozostają niezmienne (cóż za oksymoron proszę Państwa, celowy zabieg stylistyczny, mniam, sztuka pisarska na najwyższym poziomie. Właśnie to świadczy o jej najwyższym poziomie - używanie  słowa "mniam" oraz powtarzanie wyrazów). Czytanie zapisek z przestrzeni dwóch dni, w którym w jednym z nich panuje atmosfera stressed, overwhelmed, przy czym w drugim I'm like ŻYCIE JEST PIĘKNE, NIE POTRZEBUJĘ NICZEGO. No i właśnie to sobie chcę też później poobserować na tym blogu.

No więc tak, zawsze głównie mogę się pośmiać. Poobserować. Zobaczyć zmiany. Jak również stałości. Kiedyś nawet udało mi się siebie wzruszyć tym, co napisałam. Tak trzeba żyć. 

Ten wpis specjalnie jest taki długi, żeby nikomu nie chciało się go czytać. 
Bo trudno zdążyć w nim przed tym, aż dotrze, że to bez sensu. 
But well, let it be. 

czwartek, 4 sierpnia 2022

Zapraszam w podróż do krainy bezsensu

Dzień 26

Edit przed publikacją: przygotowywanie sobie wpisów na przyszłość to wspaniała sprawa, bez wątpienia, ale jeszcze wspanialsza to ponowne czytanie ich przed publikacją oraz mentalne <??? XD> okej, a więc tak wygląda mój tryb świadomości o 3 w nocy. 

Po tym, jak ukończyłam już 25% mojego questu, zaczęłam się zastanawiać, czy to może już czas, żeby jeszcze raz przeczytać te wszystkie wpisy od początku. 

I co mnie powstrzymuje, zapytacie?
Ja siebie powstrzymuje. Jak zwykle. No chyba, że patriarchat, sytuacja socjoekonomiczna, zdarzenia losowe, funkcjonowanie systemu czy inne takie.

Na pewno nie zrobię tego dziś. Aczkolwiek ten milestone jest już coraz bliżej - on nie idzie, on nadciąga. 

(W tym miejscu zaczęłam pisać o Incepcji w stylu, że potem będę mogła pisać o wpisie, w którym pisałam o wpisach, które napisałam po napisaniu blabala... Ale stwierdziłam nie, jednak nawet ja się w tym zaplątałam. Pozostawię jednak po tym zgliszcza.)

Tutaj wracamy do powtarzalnego wniosku, który akurat pamiętam, że zawierałam (więcej niż raz!) - a mianowicie, o tej godzinie się śpi, a nie pisze wpisy na blogu, którego korzenie sięgają do 2012 roku, gdzie jako kursor ustawiony jest pjes, a z boku można przeczytać życiowe sentencje. Nevertheless, czerpcie z nich, może pomogą Wam wyznaczyć kierunek w życiu. Coś w stylu "daj się porwać", a wtedy podjedzie czarne BMW i będziecie mogli z czystym sumieniem stwierdzić, że los tak chciał. W ten sposób odczujecie wewnętrzny spokój, poczucie spełnienia, taśmę sklejającą Wasze usta, sznury na nadgarstkach, a jeśli Batmanowi akurat padnie Batmobil, to i może jakieś nacięcia na ciele. I mean, bardziej nakłucia, bo tak właśnie działa akupunktura. AKUPUNKTURA Z DOWOZEM KLIENTA - jedyne 5000 zł za sesję. Zapraszam serdecznie.
To właśnie mój nowy pomysł na biznes.
Gottcha off guard, huh?
(Widzicie. Wszędzie ten konsumpcjonizm. Tak się dzieje, jak nie płacą godziwie Artystom. A kucharze nie chcą pracować za darmo. To znaczy, ykhym, w imię wyższych wartości.) 

Może tym razem zapamiętam, żeby faktycznie iść spać.
Ale jeszcze nie teraz.

W tych wszystkich rozmyślaniach dotyczących przyszłości i dorastania mojego dziecka (albo placu. Mówiłam, podchwytliwa sprawa z tą antropomorfizacją.), na myśl przyszło mi też to, kiedy w końcu napiszę o czymś konkretnym. Bo ja wiem, że to nastąpi. To znaczy nie łudziłabym się jakoś bardzo, że przestanę odskakiwać od tematu (ale to też już zrobiłam! Nie pamiętam kiedy, ale tak to zapamiętałam), niemniej jednak jest mnóstwo dzieł i wątków, do których chcę nawiązać, a póki co skupiam się tylko na dawaniu sobie walidacji i atencji. (Ewentualnie zastanawianiu się, co poszło nie tak, że aż tak się odkleiłam. Tego też nie wiem, bo wtedy znów wracam do stanu, w którym uwielbiam swoje odklejenie i wtedy jestem jak - okej, jeśli nie podoba Ci się mój plac zabaw, to poszukaj sobie innego. Albo zbuduj sobie własny. Au revoir ((albo raczej adiós - jak w tym memie "sorry for your loss" z chihuahuą w sombrero [wcale nie wygooglowałam hasła "chiłałą", żeby sprawdzić, jak się to pisze. A wystarczyło zmienić "ch" na "cz". Dammnit.])) 

Teraz z kolei miałam myśl, że jednak rozumiem tych poetów, którzy bawili się formą i wydźwiękiem wiersza (w stylu przeliterowania sobie chi hu ah huą). Nie pamiętam, czyj to był wiersz. Ale autentycznie miałam mentalny obraz kartki z podręcznika z liceum.
Jest źle.
Abort mission.
Adiós. 

środa, 3 sierpnia 2022

Kiedy Twoje dziecko nie mieści się już do okna życia

Dzień 25

25% complete! 1/4 questu ukończone. 
Wow.

Mam poczucie, że ten projekt stał się moim dzieckiem. (Ciekawe, że teraz nazywam to dzieckiem, przy czym wcześniej zyskało miano placu zabaw. Cóż za antropomorfizacja, proszę Państwa. Czym jest zatem? Kto ma prawo to definiować? Ja na pewno mogę, bo jakby nie było można to Pan Bóg by inaczej Świat stworzył. A mój antropocentryzm będzie się zmieniał w celu najlepszego dostosowania do tezy i obronienia swoich argumentów. Wiadomo. Nie można popadać w pułapkę konsekwencji, prawda?) 
I naprawdę kocham to sobie pisać, mimo że nadal nieraz mam ochotę rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady albo może i to [dziecko? - nieśmiały przypis osoby zajmującej się korektą wydawniczą] rzucić w Bieszczady. To się właśnie nazywa prawdziwe spartańskie wychowanie XXI wieku.
Czy by wróciło do domu niczym pjes Bella? (W ogóle to fascynujące jak media wpływają na nasze zachowanie i zmieniają kanony chociażby językowe - pisząc pjeski każdy z community wie, że Pjeski nie kreski. A jak nie wie, to nie wie, to nie zna tej części Internetów, to znaczy, że nie zna pjeskowego community. Nie dołączył do tego stada. Fascynujące, fascynujące.) 

To tak, jak kiedy godziny otwarcia przedszkola się kończą i prosisz o zabranie dziecka, ale to Twoje dziecko.

(Czy moje nawiasy sprawiają, że gubi się podmiot? Być może.) 

W tym momencie przypominam sobie wszystkie memy udostępniane przez Bloga Ojca i nie wiem, co uwielbiam bardziej - memy same w sobie, czy jego opisy w stylu ":D :D :D", które jeszcze bardziej nabierają smaku obserwując komentarze oburzonych Internautów. (Do konkurencji dorzuciłabym jeszcze osoby z community, które zwracają się do niego per "Blogu Ojcze", jakby przepraszam, czy to nie jest przezabawne? Jeśli Was to nie bawi, to okej. Może Was to nie bawić. Nie każdy w końcu może mieć dobry gust. Kradnę życzenia rodem od Wlodi4444 - życzę tak wyśmienitego poczucia humoru jak moje. [Stockowy Pan ma tam tort w ręce, ale uważam, że nie trzeba czekać na specjalne okazje, żeby coś zacząć, w tym składać sobie wspaniałe życzenia, dlatego składam je Wam 3.08. Albo wtedy, kiedy je przeczytacie, bo w sumie to nie wiem, kiedy je przeczytacie]) - ((ogólnie to jak tak stawiam tyle nawiasów, to się gubię w tym, gdzie powinny być kropki. Przepraszam za to niedopatrzenie. Tak jak Wy możecie przepraszać za Wasz brak poczucia humoru Bloga Ojca.)) 

Moim zdaniem w życiu chodzi o próbowanie. (Tak naprawdę to gdyby to miał być mój life statement, to powiedziałabym, że bardziej przeżywanie. Ale tak brzmi bardziej melodramatycznie.) Biorąc pod uwagę fakt, że najczęściej ludzie na łożu śmierci żałują tego, czego nie zrobili, a nie tego, co zrobili, ma to dla mnie sens. Możecie mi teraz powiedzieć, że ej Wicia, ale to po prostu przypadkowa korelacja, z której wysuwasz wnioski na podstawie wadliwych przesłanek wyssanych z palca. A ja wtedy odpowiem jak każdy prawdziwy zaawansowany dyskutant oraz wprawiony retoryk - nie obchodzi mnie to. Ewentualnie nie zesraj się, też zawsze wchodzi w grę. 
Gdyby Wasza postać jakimś cudem to przetrwała, jak zawsze zachęcam do wpłacania datków na konto - w tym celu utworzę kiedyś Patronite. 

Jako że to taka ładna liczba, skorzystam z okazji i się pochełpię. W KOŃCU TO MOJE DZIECKO. Potem znowu się będę irytować, obawiać i frustrować. Ale teraz mogę się chełpić, tak jakby właśnie przyniosło do domu szóstkę. A Julka, największa kujonka dostała 3+. Dlatego właśnie to jest MOJE OSIĄGNIĘCIE, kochani. Nie obchodzi mnie absolutnie, że to ono się uczyło. A Julka przeżyła właśnie największą kłótnie z przyjaciółką, jej chomik odszedł z tego świata dwa dni temu, a siostra Dorotka jest ciężko chora. To MOJE DZIECKO [w sensie to pierwsze, nie Julka], które zdobyło nagrodę, a więc to MOJA NAGRODA, sukces macierzyński, najwyższy poziom zwycięstwa. Osiągnięty przez moje wybitnie zdolne dziecko. 
No i którego wcale nie doceniam tylko za osiągnięcia.

W takich przełomowych momentach ludzie przeważnie pozdrawiają rodziców, a w szczególności mamę i tatę, a ja pozdrawiam wszystkich, którzy to czytają, a w szczególności tych, którzy naprawdę to czytają. Zasługujecie na wszystko, co najlepsze, pozdrawiam. 

wtorek, 2 sierpnia 2022

Nie wszystko jest tym, czym się wydaje

Dzień 24

Myślałam, że to już dzień 25. 
Ups.
Jednak jeszcze nie. 

Pełen ekscytacji post na jutro już mam przygotowany, a dzisiaj zamiast tego podeślę mój wstęp do Bezradnika:


[WIELKA PREMIERA!] 
*dramatic music playing in the background*

Wielki powrót! 
Po tylu latach...

*muzyka gaśnie, lektor zaczyna czytać swoim przenikliwym, lektorowym głosem*
Po kilku latach, nigdy nie dokończonych powieściach oraz przełomowym "Poradniku: jak zostać Downme?" przyszedł czas na... 

BEZRADNIK !!! 

Dla ludzi bezradnie nieporadnych i nieporadnie bezradnych. 

Czyż to nie o nas wszystkich? 

*kamera powoli się odsuwa, potem następuje zbliżenie na autorkę tekstu*
"Pragnienie pisania było silniejsze ode mnie 
Writing... is like breathing"
Pomimo wszelkich lęków, niepewności, zażenowania... POWRACA. 
Czym zaskoczy nas tym razem? 

*dramatyczny ton ustępuje, światło skupia się na pjesku, który właśnie przechodził za oknem*

- Czego można będzie się tu spodziewać?
- Naprawdę chciałabym to wiedzieć - odpowiada zakłopotana. 

DOSTĘPNE NA WATTPADZIE - JUŻ DZIŚ
Nie trać ani chwili więcej, 
wyjdź na dwór i idź pogłaskać pjeski. 


Czy jakoś chcę to komentować? 
Huh, niekoniecznie.
Nawet nie czuję potrzeby wciskać tu nawiasów.
To ten. No. Tyle. 

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Znowu szukam specjalisty za niegodziwą pensję

Dzień 23

A ja nadal tutaj. Nie chciałam się rozstawać. 

Odkopałam ostatnio mema, z którym bardzo się utożsamiam.
Z wagą (chyba to jest waga?), która jednocześnie wskazuje oba bieguny - being super secretive for no reason vs. oversharing everything about my life.
Jak zobaczyłam po raz pierwszy to zaśmiałam się głośno. Rezonuje mocno. A memy po ich opisaniu, a nie pokazaniu, nie bawią. Wiem. Nie ma za co. 

Więc gdzie to zajdzie i do jakiego momentu szali dojdę?
Możemy krzyknąć w myślach na 3... CZTE.. I RY...
Nie wiem!
Dokładnie. Właśnie tak.

(W ogóle też zawsze krzyczeliście CZTE I RY? Jakby nie wiem, to miało być CZTERY tylko to "I" było dodawane dla dodania dramatycznego tonu? A może chodzi o coś innego i od zawsze żyłam w błędzie?)

Ktoś znowu odkopał mój stary Poradnik i dodał komentarze. Nic odkrywczego - kolejne w stylu "toja". A to spowodowało jeszcze więcej moich przemyśleń (to znaczy nie myślcie, że gdyby ktoś nie dodał tych komentarzy, to bym o tym nie myślała, tak to po prostu podreśliło efekt).

Gdybym miała opisać moje wszystkie odczucia związane z Wattpadem to by Słońce zaszło, potem wstało, znów zaszło, a ja bym pisała i pisała, i pisała, ale tak naprawdę to nie, bo szanujmy się, nie pominęłabym tylu okazji na jedzonko. (Chociaż przygotowywanie go - ugkh. Dramat. Tortury. Przepraszam, czy ktoś nie chce może przypadkiem zostać moim kucharzem? Nie oszukujmy się, to nie będzie ani trochę godziwe wynagrodzenie, bo jestem tylko biedną studentką, ale daję słowo, poziom wdzięczności najwyżej klasy - taki, że wszystkie gratitude journals przy tym siadają, wdzięczność wylewa się z wiader, kartonów [które już i tak zdążyły przemoknąć], a w ten sposób zalewa się wszystko, następuje powódź, która przemienia się w potop - nagle wszyscy zaczynają topić się we wdzięczności, ponieważ jedna osoba nie jest w stanie tego przyjąć, pjes sąsiada już widzi, jak zmierza ogromna fala w jego kierunku.... I no tak, o czym to ja pisałam? To nie tak, że nie lubię gotować. Włączam sobie podcast i jest całkiem przyjemnie. Don't get me wrong. Ale. Wymyślenie. Co. Ja. Chcę. Zjeść. Dramat. Potem jeszcze okazuje się, że nie ma jakiegoś składnika i trzeba iść do sklepu, a jak warzywa to do warzywniaka, ale w warzywniaku już byłam i już kupiłam 5 warzyw, czy sprzedawczyni nie spojrzy się dziwnie, że po godzinie przychodzę po szóste? No i jeszcze wiąże się to z wyjściem z domu. Schody, potem znowu schody. Więc nie wiem, dla mnie gotowanie to wiele schodów, przenośnych i prawdziwych. O, albo najlepiej jak pójdziecie najpierw do sklepu, nie kupicie w nim warzyw, bo stwierdzicie, że nie no kupię w warzywniaku, będę wspierać lokalne biznesy, wierząc w to, że to nie od tego samego eksportera, tylko faktycznie ma to jakąś lepszą jakość - po czym wchodzicie do tego warzywniaka i okazuje się, że no niestety, tego warzywka już nie ma. Albo sałata. Sałata super, sałatkę można zrobić, niby taka zdrowa, przy zdjęciach wszyscy się do niej uśmiechają i co? PAKOWANA W PLASTIKOWĄ FOLIĘ. Jeszcze jak się człowiek naczyta o tych badanich, gdzie przeprowadzili kontrolę jakości sałat w supermarketach... Już przestaję. Ale kilkukrotnie przeszło mi przez myśl - może to właśnie idealna okazja na stworzenie nowego Bezradnika [to nie tak, że poprzedni ma tylko wstęp] - Bezradnik: edycja kuchenna. Stay tuned guys, może pojawi się za kilka miesięcy, może za dwa dni, a może nigdy. To są obietnice, jakie mogę składać.)

Co zatem postanowiłam?
Że Bezradnik będzie moim AQUAPARKIEM.
Że wiecie, tu sobie buduję plac zabaw, a Bezradnik będzie strefą wodną. 
Nawet na okładce Samoyed się topi, więc wszystko się zgadza. 
Tak jak pjes sąsiada po tym, jak zgłosisz się na mojego kucharza/kucharkę (odpowiednie skreślić). Polecam ofertę. 
Czekam właśnie na CIEBIE! 
Korzyści wspominane już wyżej, więc chyba nie muszę pisać więcej, że okazja życia, spełnienie marzeń, a i w ogóle po przyjęciu oferty gdzieś właśnie z tej okazji rodzi się słodki szczeniaczek. 

Jeśli manipulacja marketingowa nie zadziała, proszę prześlij ten tekst znajomym, mówiąc, że to dedykowane. 

Podoba mi się ten plac budowy.
Terminy? Założenia?
Ee... Ekhym... Ten tego... 
Panie Mirku?
Ja mam wszystko zaplanowane oczywiście. Tylko zostawiłam żelazko na gazie, przepraszam, muszę lecieć.