Post 57
To będzie post listopadowy - post zwieńczający listopadowe udręki.
Jaki jest to post? Post od radości życia.
Już w tym momencie mam ochotę się tłumaczyć i przepraszać różne grupy społeczne, ale to mój post, moje zasady, byłyby to też moje pieniędze z reklam i profity z atencji czytelników, ale żeby mieć profity z czytelników, najpierw trzeba mieć czytelników.
Niemniej jednak, ja jestem swoją bardzo wierną fanką, a zarazem też Polką, więc postaram się uczynić listopadowy post patriotycznym - a mianowicie uhonorować listopadowy post największą objętością - bo co jak co, ale narzekać to Polacy potrafią przednio.
Swoją drogą, ciekawe jest to, że ludzie potrafią robić sobie zawody w cierpieniu. Że ktoś opowie o swoim cierpieniu, a na to ktoś inny, że pfff... to uważasz za cierpienie? Ja to sam plotłem koronę cierniową Jezusowi, a jak już ją uplotłem to ją założyłem jeszcze przed nim i ogólnie całą drogę krzyżową też przeszedłem, ale nikt o tym nie wie, ponieważ chciałem cierpieć w samotności. Że przepraszam jeszcze raz, co Ci się tam przydarzyło?
Pierwszy raz zapisałam się do lekarza w momencie, kiedy poczułam pierwsze oznaki choroby a nie w chwili, kiedy ewidentnie już jest źle - uważam to za sukces.
Ogólnie to jest dzisiaj czyste niebo, a jak wiadomo oprócz błękitnego nieba nic mi więcej w życiu nie potrzeba, chociaż teraz bardziej przydałoby mi się niebolące gardło.
Pain is inevitable but suffering is optional - nie wiem, pisząc ten post przypomniało mi się to zdanie i stwierdziłam, że je zapiszę. Może wypadałoby je skomentować, ale od kiedy ja się kieruję tym co wypada?
Sposób narracji to też bardzo ciekawy zabieg - typowy błąd na polskim, czyli utożsamianie narratora z autorem, bo niby nie można i wiadomo, że nie można, ale jednak się to robi. Okej, może trochę inaczej jak coś jest autobiografią. Ten wątek jest jeszcze żywy, ale nie chcę mi się go bardziej opisywać.
W sumie to już nic nie chcę mi się opisywać - no i właśnie to jest zwieńczenie listopada. Że w sumie to nic mi się nie chcę.
I rozczarowanie przychodzi z tego, że ja chciałabym, żeby mi się chciało. I w sumie to też nieprawda, że nic mi się nie chcę, bo jednak jakieś rzeczy mi się chcę. I nie będę wchodzić w tematykę żadnych zaburzeń, bo to tego nie mam kompetencji, ale do narzekania kompetencji nabrałam już sporo.
Listopad to też chyba miesiąc kulminacji tego, że ja nie wiem i frustruje mnie to, że nie wiem, ale w tej rzeczywistości się nie dowiem, bo jakby miało być inaczej, to inaczej Pan Bóg ten świat by stworzył (ale się religijne zrobiło, gdybym to np nagrywała na dużym kanale na YouTube to w sekcji komentarzy już by wrzało zapewne).
I nie wiem, listopad to dla mnie trochę taki śmietnik roku, ale nie taka pora porządków jak wiosną, że wszystko budzi się do życia i sobie po prostu decydujesz, co Ci w życiu służy, a co nie i wyrzucasz do kosza (recyklingu) [wyobraziłam sobie teraz recykling relacji - nie wiem jak można opisać recykling relacji, ale odniesienie tego konceptu nie tylko do rzeczy materialnych to super doświadczenie, trust me]. Tylko to taki stan zawieszenia - że gdyby ten miesiąc był czynnością, to byłby właśnie segregowaniem rzeczy i zastanawianiem się - będę jeszcze w tym chodzić czy nie???
Że niby już koniec roku, nie założyłam tego, ale może w sumie jeszcze nie pomyślałam o innym zastosowaniu i tak naprawdę to mi się przyda, a może będzie leżało na dnie szafy i w sumie tylko zajmowało przestrzeń niepotrzebnie - gdyby to zgrabnie napisać to mogłaby być świetna metafora przekonań, doświadczeń i myśli, serio, zaufajcie mi, blogerką jestem, ale tak jak mówiłam, trochę mi się nie chcę.
Kusi też napisać coś o śmireci i o tym, że wszyscy umrzemy i w sumie współczuję wszystkim, którzy umarli w listopadzie. To znaczy nie wszyscy mają takie podejście jak ja i dla innych moim listopadem może być kwiecień no i spoko, ale i tak współczuję.
Współczuję też wszystkim tym, którzy dobrnęli do tego momentu.
Chociaż chciałabym widzieć ludzi czytających to po mojej śmierci.
Ludzie zawsze mieli to do siebie, że orientowali się, że coś mieli, dopiero w momencie kiedy to a) zostało zagrożone B) już utracone (nie poprawiam tego B na małą literę nawet, zostawmy to jako element stylistyczny), no albo c) potrafią doceniać to co mają, a nie to co te niewdzięczne bachory / młodzież / ludzie po 30.
Co mi daje pisanie tutaj i niekończenie wątków?
It's not me to nie jest część kultury - to mi podpowiedziała autokorekta.
Chyba ogólnie chciałabym mieć taki poziom akceptacji w życiu. Chociaż nie wiem czy bym chciała i dlatego jej nie mam, I guess.
W listopadzie najbardziej kwestionuję chęć przetrwania tego gatunku - no bo niby można, ale po co?
Są różne rodzaje "nie wiem", ale listopad to nie jest takie "nie wiem, nie myślałam o tym", listopad to jest takie "nie wiem, nothing seems right".
I prawdopodobnie za dużo próbuję zracjonalizować i szukam sensu w bezsensie i w sumie nawet nie wiem, czego szukam, ale wiem, że szukam pracy (autokorekta zawsze podpowiada najrealniejsze rozwiązania).
Mam nadzieję, że to już jest najdłuższy post j jak napiszę kiedyś dłuższy to trudno, ale naprawdę się starałam, myślę, że widać. Doprawdy.